Oblicza węgierskiej opozycji
„Zamiast protestować, załóżcie własną partię. Co prawda traficie do więzienia, ale wszystko wskazuje na to, że nie będziecie długo siedzieć” – zauważył wiosną 1988 r. po wykładzie o polskiej Solidarności wygłoszonym w Collegium Bibó w Budapeszcie profesor Wacław Felczak – legendarny kurier tatrzański.
2021-11-05
Kilka tygodni później powstał Związek Młodych Demokratów Fidesz, który utworzyli ówcześnie studenci, a od lat najwyżsi rangą węgierscy politycy, jak obecny prezydent János Áder, premier Viktor Orbán oraz przewodniczący Zgromadzenia Narodowego László Kövér. Sam profesor Felczak otrzymał wkrótce legitymację honorowego członka Fideszu z numerem 1.
To wiele mówiący ostatni akord z dziejów węgierskiej antykomunistycznej opozycji. Dziejów niełatwych. Jego korzeni należy upatrywać w niezłomnej postawie prymasa Józsefa Mindszentyego – więzionego najpierw z rozkazu niemieckich okupantów, a następnie sowieckich „wyzwolicieli”. Potem, wśród zdeterminowanych obroną własnej ojcowizny chłopów, którzy na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych masowo uciekali „do lasu”, czyli na węgierską pusztę, aby z bronią w ręku jako Biała Gwardia walczyć o swoje prawa i ludzką godność. Kolejnym etapem antykomunistycznego ruchu oporu stał się studencko-robotniczy zryw niepodległościowy 1956 roku. Zryw krwawo stłumiony, któremu towarzyszył największy w narodowych dziejach emigracyjny exodus (200 tys. osób) do państw wolnego świata oraz… masowa kolaboracja i donosicielstwo. Takie było odwrócone oblicze normalizacyjnej polityki „kto nie jest przeciwko nam, jest z nami” dyktatora Jánosa Kádára, który w zamian za pewne wolnościowe koncesje – jak możliwość otrzymywania paszportu i stosunkowo dostatni „gulaszowy socjalizm” zażądał od społeczeństwa dalszego niekontestowania komunistycznego systemu. Z sukcesem. Aż do drugiej połowy lat osiemdziesiątych Węgry nie zaznały strajków ani większych antyrządowych ulicznych demonstracji. Nie powstał tam żaden KOR, Solidarność, Karta 77 czy poważniejszy ruch wydawniczy z pominięciem cenzury. To jest też powód, dlaczego na Węgrzech nigdy nie zdecydowano się na upublicznienie akt osobowych będących w posiadaniu węgierskiej służby bezpieczeństwa ÁVH w skali, jak uczyniono to po 1989 r. w b. NRD, Czechach i Słowacji, a w końcu także w Polsce.
Niewielu było tych, którzy oparli się komunistycznemu terrorowi przed 1956 r., a jeszcze mniej tych, którzy oparli się „miękkiej” dyktaturze Kádára po roku 1956. W dużym stopniu dopiero inspiracja działaniami polską opozycją lat siedemdziesiątych, a zwłaszcza ruchem narodowym Solidarności, uruchomiła delikatny proces poszukiwań rzetelnych informacji, kontaktów, pierwszych działań i obywatelskich aktywności wykonywanych bez przyzwolenia władz. Kiedy sięgamy po „Dziennik polski 1980–82” profesora Csaby Gy. Kissa czy „Wspomnienia, dzienniki z lat 1976–1990” tłumacza i dyplomaty Attili Szalaiego, którego książka w formie wyboru tekstów wkrótce ujrzy światło dzienne także w języku polskim, czuć w nich zarówno głęboką fascynację, jak i brak wiary w sukces działań Solidarności i opozycjonistów, traktowanych po prostu jako kolejne straceńcze pokolenie polskich powstańców. Aby się o tym przekonać, sięgnijmy po fragment dziennika Attila Szalai z 8 października 1981 r., w którym zawarta jest jakże typowa dla Polaków i Węgrów zbieżność historycznych doświadczeń i myślenia o świecie: „Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że Solidarność przetrwa rok, uznałbym go za niepoprawnego optymistę. A jednak tak się stało! Niesamowite! Co więcej, na początku i końcu września w gdańskiej hali Olivia odbył się w dwóch turach pierwszy krajowy zjazd związku. Coś nieprawdopodobnego: niemal dziewięciuset delegatów reprezentujących prawie dziesięć milionów członków. Tematy wewnętrzne Polski przyćmił apel, skierowany do robotników krajów komunistycznych Europy Wschodniej, a także do Polaków mieszkających na całym świecie. (…) Gdyby tylko słowa te rozbrzmiały należytym echem! Ale wątpię, że tak się stanie… Rozminęliśmy się. Gdyby działo się to wszystko w listopadzie 1956 roku, to przynajmniej nasze dwa narody, Polacy i Węgrzy, »ruszyliby z posad bryłę świata«, jak głosi komunistyczna pieśń. Ale teraz? Kilku przedstawicieli opozycji demokratycznej odpowiednio skomentuje sprawę, a reszta, »masy pracujące«, będzie grzecznie milczeć. Bo kto nie jest przeciwko nim, jest z nimi… A jeśli dodamy do tego, że zjazd Solidarności przyjął program związkowy zatytułowany »Rzeczpospolita Samorządna«?! Gotowa rewolucja… Jeśli w Moskwie jakoś to przełkną, to może jest nadzieja?”.
Doc. dr hab. Maciej Szymanowski, profesor Uniwersytetu Katolickiego PPKE w Budapeszcie, dyrektor Instytutu Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka.