Aleksander Kopeć
„Zastanawiałem się, dlaczego przed wysłaniem ekipy do Gdańska nie poprosili nas na spotkanie I sekretarz KC lub premier i nie udzielili wytycznych” – wspominał Aleksander Kopeć sytuację, w jakiej znaleźli się z Mieczysławem Jagielskim w połowie sierpnia.
2020-07-21
Gdy w lipcu 1980 r. zaczynały się strajki na Lubelszczyźnie, Aleksander Kopeć był ministrem przemysłu maszynowego i z tego powodu znalazł się w centrum wydarzeń. W pierwszej fazie strajków jeździł po zakładach pracy na Lubelszczyźnie i w Wielkopolsce. W Świdniku jako reprezentant rządu prowadził negocjacje ze strajkującymi, tłumiąc protest.
Wspominał, że 22 lipca w czasie bankietu z okazji państwowego święta PRL (rocznicy uchwalenia Manifestu PKWN) doznał dysonansu, gdy patrzył na nastrój wicepremiera Mieczysława Jagielskiego, który chwilę wcześniej zakończył negocjacje w Lublinie. Kopeć miał ponoć zadawać sobie wtedy pytanie: „Czyżby nasze zwycięstwo w Lublinie było aż tak wielką klęską?”. Wydaje się, że to pytanie oddaje istotę sytuacji PZPR latem 1980 r. Komunistom wydawało się, że realizują ucieczkę do przodu, że wychodzą ze strajkowego kryzysu, dzięki czemu odzyskają inicjatywę. Tymczasem zgoda na powstanie Solidarności – w dłuższej perspektywie – przyniosła upadek reżimu.
Kopeć towarzyszył później Jagielskiemu, gdy ten został wysłany do Gdańska na negocjacje z tamtejszym MKS. Potwierdził to, o czym wspominał Jagielski, że zostali wysłani właściwie w ciemno, bez jasnych dyrektyw, bez naświetlenia sytuacji. Rozpoznawali ją na miejscu.
Znacznie łatwiejsze zadanie miał wtedy, gdy sam, już jako wicepremier rządu PRL, stanął na czele komisji rządowej, która negocjowała z MKS w Jastrzębiu. Rozmowy toczyły się bardzo szybko. Zaczęły się 2 września po południu i skończyły po kilkunastu godzinach. Przed szóstą rano 3 września podpisano porozumienie między strajkującymi a władzą. W większości bowiem Kopeć zgadzał się na to, na co już wcześniej komuniści zgodzili się w Szczecinie i Gdańsku. Chociaż latem 1980 r. był jednym z najbardziej eksploatowanych członków rządu PRL, jego rola w spotkaniach z robotnikami właściwie została zapomniana. Do historii przeszli sygnatariusze porozumień ze Szczecina i Gdańska.