Serwis poświęcony

40 rocznicy

powstania Solidarności

Strefa administratora

Demokracja dalekopisowa

Jednym z problemów, które musiało rozwiązać kierownictwo strajku na Podbeskidziu, było przełamanie monopolu informacyjnego władzy. Dalekopis odegrał w tej batalii ważną rolę.

John Darnton dziennikarz „New York Timesa” za pośrednictwem strajkowego dalekopisu wysyła korespondencję z bielskiej „Bewelany”

zdjęcie: Archiwum podbeskidzkiej Solidarności

2021-02-02

Jednym z problemów, które musiało rozwiązać kierownictwo strajku na Podbeskidziu, było przełamanie monopolu informacyjnego władzy. Dalekopis, zwany też teleksem, odegrał w tej batalii ważną rolę.

Czy wyobrażasz sobie rzeczywistość bez smartfonów, tabletów, komputerów i wszechobecnej sieci internetowej? Tak właśnie było 40 lat temu, w czasach „Solidarności”. Jedynym źródłem informacji był dziennik telewizyjny o 19:30, wiadomości radiowe i gazety. Wszystkie media kontrolowane przez komunistyczną partię i dodatkowo przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Cenzorzy sprawdzali materiały informacyjne przed upublicznieniem, zatrzymując je lub zwalniając do emisji lub publikacji według odgórnych zaleceń komunistycznej PZPR. Jak radziliśmy sobie z takim monopolem?

Zanim powstała „Solidarność” jedynym sposobem było wsłuchiwanie się w zagłuszane przez komunistów rozgłośnie Wolnej Europy, Głosu Ameryki i BBC. W miarę zaciągania na zachodzie kredytów przez rząd za czasów Gierka zagłuszanie Głosu Ameryki i BBC ustąpiło. Tam jednak rzadko pojawiały się wiadomości z kraju. Głównym medium nieocenzurowanych wieści z kraju pozostawała, nadal zagłuszana, Wolna Europa. Były także tzw. bezdebitowe wydawnictwa, drukowane i rozpowszechniane nielegalnie czasopisma i książki, poza zasięgiem cenzury, zwane także wydawnictwami „drugiego obiegu”. Jednak z uwagi na niewielkie nakłady i konspiracyjny kolportaż miały one niewielki zasięg.

Monopol przełamany

Monopol informacyjny komunistycznej władzy złamany został dopiero po powstaniu NSZZ „Solidarność”. Upowszechniły się techniki ręcznego druku, przy pomocy maszyn do pisania, metalowego wałka, farby drukarskiej i tzw. matryc białkowych. Uruchamiano wszelkiej maści powielacze, do których miały dostęp komitety założycielskie związku. Taka forma komunikacji, nazwijmy ją powielaczową, miała jednak z oczywistych powodów ograniczony zasięg terytorialny. Wystarczała do komunikowania się z członkami i sympatykami związku co najwyżej w danej i sąsiednich miejscowościach. Dopiero wykorzystanie dalekopisów zmieniło sytuację.

Czym był dalekopis/teleksem? Najprostsza definicja brzmi: telegraficzny aparat piszący (drukujący), sterowany na odległość impulsami elektrycznymi. Próby budowy takich urządzeń podejmowano już w latach czterdziestych XIX wieku. Ale powszechnie zaczęto ich używać dopiero po I wojnie światowej. Urządzenie było wyposażone w klawiaturę do wprowadzania wysyłanych wiadomości oraz w rolkę papieru, na którym drukowane były odbierane wiadomości. 40 lat temu dalekopisy były w powszechnym użytku na całym świecie. Poczta przesyłała dzięki nim telegramy, redakcje i agencje przesyłały i odbierały wszelkie wiadomości, dysponowały nimi urzędy i służby mundurowe. A dzięki komunistycznej gospodarce centralnie planowanej były także w każdej polskiej fabryce i przedsiębiorstwie, używane pod ścisłym nadzorem dyrekcji. Ale w czasie strajku dyrekcja traciła władzę, a przejmował ją komitet strajkowy.

Tak też było w Zakładach Przemysłu Wełnianego „Bewelana”, gdzie siedzibę miał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Natychmiast po ogłoszeniu strajku i wprowadzeniu MKS-u do sali „Bewelany” dalekopis został zdemontowany w sekretariacie dyrektora i przeniesiony na zaplecze sali konferencyjnej, gdzie również strajkujący koledzy z WUT (Wojewódzki Urząd Telekomunikacji – tak nazywała się placówka odpowiedzialna za łącza telefoniczne i telegraficzne w każdym województwie) zamontowali prowizoryczne łącze. Samo przeniesienie nie było łatwe. Ówczesny dalekopis był solidnym, ciężkim urządzeniem zamontowanym w drewnianej szafce. Ale dawał prawie nieograniczone możliwości przesyłania i odbierania wiadomości nie tylko na terenie kraju ale i za granicę. Każdy dalekopis miał swój numer wywoławczy i znając go, można było wysyłać dowolną informację, wpisując ją na klawiaturze, która niewiele się różniła od używanych wtedy maszyn do pisania.

Nasz dalekopis służył początkowo do przesyłania codziennych komunikatów MKS-u do komitetów strajkowych w innych fabrykach i przedsiębiorstwach na terenie województwa i do łączności z Krajową Komisją Porozumiewawczą, a także z Międzyzakładowymi Komitetami Założycielskimi związku w innych regionach. Połączenie dalekopisowe posłużyło również do podłączenia nagłośnienia siedziby MKS-u i transmisji do innych strajkujących zakładów. Tak pisze o tym dr Dariusz Węgrzyn w swym monumentalnym dziele o historii podbeskidzkiej Solidarności: „… Szczególnym nośnikiem informacji stały się radiowęzły zakładowe. Już 29 stycznia udało się je połączyć w sieć tak, że około 60 przedsiębiorstw, nie tylko ze stolicy województwa, miało zapewnioną transmisję tego, co się działo w centralnym miejscu dla strajku, czyli w sali ZPW „Bewelana”. Pomysłodawcami akcji byli pracownicy Wojewódzkiego Urzędu Telekomunikacji – Ryłko i Błaszczak – a pomógł im kierownik Wydziału Automatyki ZPW „Bewelana” – Kopczyński. Z biegiem czasu liczba połączeń ustawicznie rosła, by ostatecznie ulec podwojeniu. Poza tym radiowęzły stały się medium obiegu informacji i treści, które nie mogły dotąd ujrzeć światła dziennego z uwagi na cenzurę. Robotnicy słuchali więc audycji na temat ruchu związkowego, sytuacji społecznej i politycznej w kraju oraz prelekcji dotyczących „białych plam” historii Polski. W relacjach świadków strajku pewnym elementem wspólnym było właśnie masowe słuchanie tych audycji. Spełniały one podwójna rolę. Nie tylko oznaczały milowy skok w dziedzinie przekazania treści robotnikom, który nigdy wcześniej i nigdy później już się nie powtórzył, ale likwidowały też największego wroga okupujących zakłady pracy robotników – nudę (…). Przede wszystkim coraz lepiej funkcjonowała sekcja zajmująca się przekazywaniem informacji o sytuacji w kraju i regionie, w której istotną rolę odgrywał Mirosław Styczeń. Drukowano serwisy strajkowe (nawet dwa numery dziennie) oraz ulotki i odezwy. Potem kolportowano je na terenie całego województwa. Powoli wydarzenia, jakie rozgrywały się w województwie bielskim, przebijały się przez blokadę informacyjną wynikającą z monopolu na korzystanie ze środków masowego przekazu przez władze komunistyczne” (s.241 i 242)

Po przybyciu do Bielska-Białej Lecha Wałęsy i ogłoszeniu wiadomości o podjęciu mediacji przez episkopat, do siedziby MKS-u zjechali korespondenci wszystkich w zasadzie ważniejszych agencji informacyjnych (Reuters, francuska AFP, włoska ANSA i zachodnioniemiecka DPA), stacji telewizyjnych (amerykańskie ABC i NBC, brytyjskie BBC, telewizje francuska, włoska, zachodnioniemiecka a nawet brazylijska „Globo”), a dzienniki New York Times (NYT), Washington Post (WP) i Financial Times przysłały swoich specjalnych korespondentów. Z dwoma spośród nich, Johnem Darntonem z NYT i Michaelem Dobbsem z WP wiąże się zabawny, dalekopisowy incydent. Przyjazd do siedziby MKS-u delegacji episkopatu Polski i wzięcie udziału przez biskupów w rozmowach delegacji rządowej z prezydium MKS-u i Lechem Wałęsą było wielką sensacją i prawdziwym newsem. Żeby o tym na czas poinformować, potrzebny był dostęp do… dalekopisu. Pierwszeństwo zaś miały informacje rozsyłane przez MKS. Korespondenci musieli czekać. To był poważny problem dla przedstawicieli redakcji zaoceanicznych. Musieli dostarczyć swoje teksty przed godziną 20 do swoich europejskich central w Londynie, a stamtąd po skompilowaniu, nocną porą przesyłane były kablem transatlantyckim za ocean. Z góry było wiadomo, że któryś nie zdąży. Ponieważ już wcześniej zdecydowałem, że pierwszy przy dalekopisie usiądzie John Darnton, Mike Dobbs wiedział, że nazajutrz relację z Bielska wydrukuje NYT a WP nie. Tak się wydawało. Kiedy rozluźniony Darnton wstał od dalekopisu było już po 20. Pomimo to zdesperowany Dobbs poprosił mnie o dostęp do dalekopisu. Z ciekawością patrzyłem na klawiaturę, jak Micheal wywołuje redakcję w Waszyngtonie i wystukuje pytanie o pozwolenie użycia bezpośredniego łącza przez Atlantyk. Na odpowiedź czekał może dziesięć sekund. Dalekopis odpowiedział: GO ON FIRE, MIKE. I Mike zakasał rękawy koszuli, i rzucił się na klawiaturę z szybkością pożaru. Pisał artykuł a vista. Kiedy spocony skończył, zapytałem, w czym rzecz. Odpowiedział: „Człowieku, to bezpośrednie połączenie kosztowało moją redakcję majątek. A ze zdenerwowania nie wiem, czy to co napisałem jest OK.”.

Doświadczenie ze strajku na Podbeskidziu szybko zostało wykorzystane przez „Solidarność” w całym kraju. Już w czasie tzw. kryzysu bydgoskiego, w marcu, Krajowa Komisja Porozumiewawcza ogłosiła ogólnokrajowe pogotowie strajkowe, każdy regionalny Międzyzakładowy Komitet Strajkowy dysponował łączem dalekopisowym. A po odwołaniu pogotowia dalekopisy stały się podstawowym narzędziem komunikacji w NSZZ „Solidarność”. I tak było aż do 13 grudnia. A potem był stan wojenny… Dalekopisy przeszły do historii.

 

Mirosław Styczeń był rzecznikiem prasowym Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego NSZZ „Solidarność” podczas strajku na Podbeskidziu

O strajku

To również cię zainteresuje