Komuniści siadają do rozmów
„Nie wiem, co można jeszcze robić poza tym, co robimy” – te słowa Edwarda Gierka, wypowiedziane 29 sierpnia 1980 r., najlepiej obrazują ówczesne zagubienie komunistów.
2020-07-20
Chociaż raporty Służby Bezpieczeństwa już od końca lat 70. wskazywały na napiętą atmosferę w zakładach pracy, strajki z lata 1980 r. zaskoczyły partyjnych aparatczyków. Ekipa Gierka zlekceważyła pierwszą falę protestów i szybko stała się zakładnikiem przyjętej z początkiem lipca pasywnej, czy może raczej ustępliwej postawy. Straciła inicjatywę i kontrolę nad sytuacją w kraju i nie zdołała jej już odzyskać. Komuniści próbowali jedynie, czasem dość rozpaczliwie, ratować się przed potężnym buntem politycznym.
Członkowie Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej latem 1980 r. widzieli trzy etapy protestów. Pierwszym był oddolny żywiołowy ruch, będący reakcją na podwyżki cen. Jego uczestnicy stawiali żądania płacowe i postulaty socjalne, które spełniano na poziomie zakładów pracy. Drugim była eskalacja żądań płacowych, wykraczająca poza możliwości punktowych regulacji. Wreszcie trzecim etapem, który zaczął się w sierpniu, był protest niosący postulaty polityczne.
Chociaż w czasie obrad Biura Politycznego wspominano o siłowym stłumieniu strajków, a nawet czyniono przygotowania do zajęcia Stoczni Gdańskiej, Gierek i jego współpracownicy odrzucili takie rozwiązanie.
Władza siadła więc do rozmów z robotnikami. Wariant negocjacyjny wydawał się ucieczką do przodu, która pozwoliłaby zatrzymać robotników w fabrykach. Właśnie wyjścia tłumów na ulice obawiali się partyjni aparatczycy. Pamięć o poznańskim Czerwcu czy Grudniu na Wybrzeżu była zbyt świeża. Komuniści zdawali sobie sprawę, że przelanie krwi protestujących sprawiłoby, że sytuacja wymknęłaby się całkowicie spod kontroli. Był też argument stawiany przez Gierka: „Dziś nawet nie wiemy, czy żołnierze strzelaliby do robotników”.
Podjęli zatem próby prowadzenia negocjacji, tłumacząc, że działają w interesie zdrowego nurtu protestu – robotniczego, a sprzeciwiają się „elementom antysocjalistycznym”. Takie ujęcie, stosowane już wcześniej w partyjnej propagandzie, nie pozwalało na jasny, skuteczny przekaz. Stawiało partię w defensywie, nie pozwalało na zyskanie społecznego poparcia i przejęcie inicjatywy. Co więcej, demobilizowało członków PZPR, którzy nie rozumieli pobłażania dla strajkujących i tracili wiarę w swych liderów. Sytuację Biura Politycznego celnie podsumował Wojciech Jaruzelski: „Podejmujemy decyzje, które niczego nie zmieniają”.
Komuniści wiedzieli, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, od pewnego momentu rozumieli, że muszą się zgodzić na wolne związki zawodowe, co było jedyną metodą zakończenia strajków destabilizujących nie tylko PRL, ale cały blok wschodni. Jednak, jak zauważał Kania, nowe związki stworzą „strukturę trwalszą, groźniejszą, silną, wielomilionową”. Te słowa okazały się prorocze.